|
feno-typ
Go
|
 |
« Odpowiedz #25 : Grudnia 10, 2008, 02:13:28 » |
|
Ponieważ otworzyłem ten wątek, wypadałoby, abym go również zakończył. Nie znaczy to wszakże, że wykluczam ewentualne komentarze; każdy, kto będzie chciał dodać swoje „trzy grosze”, może to naturalnie uczynić także po tym wpisie.
Specjalnie odczekałem kilka dni, aby ostatecznie opadły wszelkie emocje i wyjaśnione zostały wszystkie nieporozumienia. Obaj z Markiem uczyniliśmy to w prywatnej korespondencji i akurat między nami wszystko zostało dokładnie wyjaśnione do końca. Mam nadzieję, że obaj zrozumieliśmy, iż stoimy „po tej samej stronie barykady” i mimo pewnych drobnych różniących nas niuansów, nasze stanowiska są bardzo podobne.
Mądre polskie przysłowie mówi, że „tłumaczą się winni” i chociaż używa się go zwykle w sytuacjach, w których chce się przekonanemu o własnej niewinności, tłumaczącemu się człowiekowi przypomnieć, że widocznie czuje się jednak winny, skoro się tłumaczy, to akurat w moim przypadku tak rzeczywiście jest i o mojej winie nikt przypominać mi nie musi. Tłumaczę się więc, bo rzeczywiście czuje się winny za powstałe nieporozumienie, które sprowokowałem i nad którym następnie zupełnie nie panowałem, a którego efektem końcowym była prymitywna, bezsensowna pyskówka prowadzona z ekstremalnie radykalnych pozycji... Tak więc nad fatalną formą i treścią moich wpisów nie ma co dyskutować, wypada chyba tylko raz jeszcze za nie szczerze przeprosić.
Bez względu jednakże na beznadziejnie durną formę wypowiedzi i fatalny wynik końcowy, pozwolę sobie na wyjaśnienie intencji, które mi przyświecały, a które coraz bardziej zanikały w niekontrolowanej żywiołowości naszych wypowiedzi, a na samym końcu, na domiar złego zostały totalnie przeinaczone.
Zanim to jednak uczynię, chciałbym poświęcić kilka słów na określenie pozycji, z jakich rozpoczęliśmy nasz spór, bo nie jest to tutaj bez znaczenia.
Otóż Mark, jako administrator doskonałego wortalu, którego jednym z celów jest integracja polskiego środowiska hodowców kanarków, instynktownie poczuwa się do bezwarunkowej obrony tegoż środowiska i bardzo wyczulony jest na wszelkiego rodzaju zarzuty, które w stosunku do polskich hodowców się wysuwa. Jest to naturalnie absolutnie zrozumiałe i nawet godne pochwały, zgodnie z rozumną zasadą, że dla dobra etosu i idei naszego miłośnictwa, lepiej jest szukać porozumienia, dyskutować nad tym co scala i łączy oraz pomagać sobie nawzajem, niż wynajdywać i omawiać problemy, które mogą hodowców skłócić czy podzielić...
Pozycję, z której ja rozpoczynałem dyskusję determinował przede wszystkim fakt, że zupełnie nie doceniałem popularności, jakim cieszy się ten wortal i reperkusji, jakie KAżDA nieodpowiedzialna wypowiedŹ może tutaj wywołać. Ignorując ambitne zapowiedzi założycieli wortalu, bardzo długo sądziłem, że obok sporadycznie zaglądających na to forum ludzi, w zasadzie spotyka się tutaj niewielka grupka skomputeryzowanych pasjonatów, która w sposób zupełnie swobodny wymienia doświadczenia, czasem popisze się własną wiedzą, wklei jedną czy drugą fotkę lub pomoże w rozwiązaniu jakiegoś problemiku mniej doświadczonym koleżankom czy kolegom – jednym słowem, że ta „mała” grupka „pogawędzi” sobie, trochę i nic więcej. Zupełnie zatem nie doceniłem rozmiarów i poziomu spotykającej się tutaj forumowej publiczności, a także pozycji i zasięgu jakie forum to w przeciągu krótkiego czasu sobie wypracowało. Uświadomił mi to dopiero szanowny Jasiol, niestety już PO moich wypowiedziach w tym wątku. Informacyjno-edukacyjny charakter wortalu oraz realne szanse stania się czymś wyjątkowym, a mianowicie naprawdę szeroką i poważną platformą wymiany „kanarczarskiej” myśli i to na skalę nie tylko Polski, ale powiedziałbym nawet Europy, nie był dla mnie dostatecznie widoczny i stąd głównie brała się moja nonszalancja w traktowaniu poruszanych tematów.
Drugim, niezależnym już ode mnie czynnikiem jest moje wieloletnie oddalenie od Polski, które powoduje, że prawie zupełnie nie orientowałem się w charakterze i problemach polskiego środowiska kanarczarskiego, do którego przecież siłą rzeczy nie należę... Emigracja daje mi co prawda pewien zdrowy dystans i stwarza możliwości porównań, ale kryje także w sobie niebezpieczeństwo pewnego niedoinformowania, które w poważnych wypowiedziach należałoby brać pod uwagę. I chociaż nie jest też tak, że siedząc sobie w zamożniejszym kraju o długich kanarczarskich tradycjach, wymądrzam się i traktuję „z góry” polskich hodowców, krytykując co się tylko da, to czasem, mając przed oczyma doskonałe niemieckie warunki, zapominałem o niezaprzeczalnym fakcie, że polscy hodowcy na wiele rzeczy z obiektywnych powodów pozwolić sobie nie mogą i nie wolno im tego brać za złe... Co tu dużo mówić, zarówno możliwości finansowe niemieckich hodowców, warunki lokalowe jakimi dysponują, jak i zaopatrzenie w akcesoria wchodzące w skład podstawowego wyposażenia potrzebnego w hodowli, czy nawet sama struktura organizacyjna tutejszego środowiska, delikatnie mówiąc - różnią się nieco od tych w Polsce, więc domaganie się utrzymania tych samych standardów hodowlanych w obu krajach byłoby oczywiście niezbyt sprawiedliwe.
Nic więc dziwnego, że Marek, wychodząc z pozycji człowieka, któremu bardzo zależy na integracji i rozwoju polskiego środowiska kanarczarskiego, opowiada się za modernizacją, zwłaszcza za rozwiązaniami, które miał okazję zobaczyć w trakcie swojej podróży do Włoch i ja powinienem to respektować.
Ale już tutaj pozwolę sobie na drobną dygresję na marginesie.
Akurat kraje południowoeuropejskie, a więc także Włochy, uważane są za obszar wysoce kontrowersyjny, jeśli chodzi o traktowanie ptaków. Proszę nie zapominać, że to we Włoszech, a także we Francji, Hiszpanii i Portugalii, obok niezwykłej popularności kanarków i innych ptaków egzotycznych, które można napotkać w prawie każdym domu, inne małe ptaki, a mianowicie te wędrowne, masowo się SPOżYWA, a ich liczące w milionach odłowy w celach kulinarnych urągają wszelkim zasadom humanitarnego traktowania dzikich zwierząt i od dziesiątków lat są przedmiotem niezliczonych protestów i surowej krytyki innych krajów europejskich na różnych międzynarodowych forach. Pamiętajmy, że jeśli kiedyś w naszych parkach, w lasach, czy na łąkach zabraknie drozdów, słowików, skowronków czy innych wędrownych ptaków śpiewających, to winne będą nie tylko ptasia grypa czy słynne klimatyczne ocieplenie, ale i skandaliczne tradycje włoskich, francuskich czy hiszpańskich ptaszników, którzy jak lwy bronią swoich niezrozumiałych i barbarzyńskich obyczajów. I tak to czasem w tym samym włoskim domu hoduje się przepiękne kanarki, a wiosną i jesienią na niedzielny obiad podaje się przysmażane słowiki...
Pytanie o teoretyczną chociażby tylko możliwość uśmiercania kalekich, chorych czy „nieudanych” kanarków, czyli tych wszystkich, które nie nadają się do dalszej hodowli i są nie sprzedawalne, przez takiego „hodowcę-miłośnika”, staje się w tej sytuacji pytaniem czysto retorycznym...
Kiedy tak sobie nad tym rozmyślam, nieodparcie przypomina mi się nie rzadki we Włoszech widok przystępującego w niedzielę do komunii św. mafioso, który dziękuje Panu Bogu za udaną, bezproblemową „likwidację” członka konkurencyjnej „rodziny”...
Oczywiście tego typu rozmyślania nie zniechęcają mnie do „Południowców”, wręcz przeciwnie, bardzo ich lubię, chociaż nieraz niezbyt rozumiem:) Wydaje mi się, że pomimo długich i bogatych tradycji hodowlanych i niewątpliwych osiągnięć, zwłaszcza w wyprowadzaniu nowych kanarczych ras, Włosi czy Hiszpanie mają zupełnie inne, bardziej surowe, powiedziałbym „przedmiotowe” podejście do wszystkich zwierząt, a więc także do ptaków hodowanych dla przyjemności i chociażby dlatego proponowane przez nich rozwiązania należy chyba „konsumować” z rozwagą:)
Ale powróćmy może do moich intencji, którymi kierowałem się, prowokując niniejszy wątek.
Otóż od czasu kiedy poważnie zabrałem się za hodowlę kanarków, zorientowałem się, że przynajmniej tutaj w Niemczech kanarków rozmnaża się ZA DUżO i często bez specjalnego zwracania uwagi na naturalne potrzeby samych ptaków. Przekonanie to, które z czasem przerodziło się w pewność, wzięło się głównie z poczynionych obserwacji tutejszego środowiska, a także z czysto ekonomicznego faktu absurdalnie niskich cen kanarków, zwłaszcza popularnych ras kanarków barwnych, które w żaden sposób nie odzwierciedlają kosztów poniesionych przy ich hodowli. Sceptykom pragnę przypomnieć, że nie zawsze tak było; za czasów młodości moich ś.p. rodziców na kupno takiego luksusu jak pojedynczy nawet kanarek nie każdy mógł sobie pozwolić, bo ceny ptaków były zawrotne i bardzo trudno je było kupić... Interpretując te śmiesznie niskie ceny (np. 5-8 euro za żółtego intensywnego samczyka) jako logiczny wynik zbyt dużej podaży, a także pod wpływem odwiedzin kilkunastu wielkich kanarczych hodowli, z których prawie wszystkie były niesamowicie przepełnione i brudne, doszedłem do wniosku, że „nadprodukcję” ptaków należałoby jak najszybciej ograniczyć. Z czasem stało się to u mnie swego rodzaju obsesją, bo na dodatek z rozmów z hodowcami dowiadywałem się ze zdziwieniem, że prawie każdy z nich „jest zapracowany”, „nie lubi sprzątać”, boryka się z „przeładowaniem” klatek i wolierek i w ogóle ma mnóstwo różnych przykrych problemów, a co najgorsze, że nie pozostało im nic innego jak po prostu PRZYZWYCZAIÆ SIÊ do wszechobecnego brudu i przepełnienia...
Zgodnie z relacjami, jedynymi jaśniejszymi punktami w ich „znękanym” życiu, są wystawy ptaków i zdobywanie nagród, na które, „ach, jakże ciężko trzeba zapracować”. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego ludzie ci nie ograniczą po prostu hodowli do przejrzystych i łatwych w opiece rozmiarów, tylko biadolą nieustannie o braku czasu i „harówie” przy ptakach... Pewien obsypany nagrodami, starszy „wschodni” Berlińczyk, u którego pstryknąłem słynną już fotkę tonącego w kanarczych odchodach rusztu, w swoim kompletnym zaniedbywaniu najprostszych higienicznych standardów, powodujących liczne padnięcia jego ptaków, w celach profilaktycznych i dla ułatwienia sobie pracy, jak sam wyznał, zdecydował się na sprowadzenie z Włoch klatek z rusztami... To właśnie on twierdził, że aby corocznie uzyskiwać nagrody (a przez to móc jakoś sprzedać większość hodowanych ptaków) najlepiej jest zachować dla siebie jak najwięcej osobników wyprowadzonych z dobrych linii hodowlanych i co roku „produkować” dużo przychówku, z którego potem bez problemów można wyselekcjonować sporą grupę bardzo dobrych ptaków wystawowych. Kiedy zasadę tę w rozmowie ze mną potwierdził dodatkowo mistrz świata w hodowli kanarków czerwono czarnych, Fabio Perri, zupełnie otwarcie opisując strategię „na ilość” w przeprowadzonym z nim wywiadzie, który nagrałem kamerą wideo, moje wewnętrzne przekonanie, że prawdopodobnie większość hodowców także stosuje tego typu praktyki jeszcze bardziej się umocniło. Faktycznie trzy ptaki z hodowli mistrza, które przywiozłem sobie do Berlina, mają numery mieszczące się przedziale między 360, a 420...
Z tym „zwichniętym” nieciekawymi doświadczeniami i obserwacjami nastawieniem, przeczytawszy o „słońcu wywołującym agresję” w wolierce i o „wygodnych” rusztach, które od czasu odwiedzin u w/w Berlińczyka działają na mnie jak przysłowiowa płachta na byka, sprowokowałem agresywną dyskusję, która miała zupełnie nieciekawy finał.
Mój błąd polegał przede wszystkim na generalizowaniu problemu, na podświadomym podejrzewaniu o różne niecne praktyki WSZYSTKICH, a więc także polskich hodowców i dopiero żarliwe reakcje forumowiczów, a przede wszystkim „furia” mojego Adwersarza spowodowały, że się w końcu opamiętałem...
No cóż, każdy człowiek popełnia błędy, ale tylko głupiec się na nich nie uczy... Mnie taka historia już się na tym forum więcej nie przydarzy:) Raz jeszcze wyrażam skruchę i nadzieję, że spotykające się na tym wortalu, polskie kanarczarskie środowisko, wybaczy mi moje niechlubne wyczyny:)
Pozdrawiam
Jurek – feno-typ
|