Minął kolejny dzień OMP. Do dziś wiele mi się podobało, zdarzało się, że coś niecoś kulało (najbardziej oczywiście kultura – palenie i %...), ale generalnie było O.K. Ale dziś od rana coraz mniej mi się podoba. Na miejscu pojawiłem się ok. godz. 8.15 – miał nikt nie wchodzić oprócz obsługi, do której awansowałem. Oczywiście na Sali giełdowej było już sporo osób. Jak zwróciłem uwagę, że miał nikt postronny nie wchodzić to dobrze, że kopa nie dostałem. Więc wszedłem, przeliczyłem swoje mienie (to żywe i to nieżywe) i zacząłem przygotowania do giełdy. Giełda się rozpoczęła, wszystko było w porządku, aż tu nagle patrzę, a pan R. trzyma peta w zębach. Zwracam grzecznie uwagę, że tu się nie pali, więc po krótkiej i w miarę uprzejmej wymianie zdań on wstaje i staje w przejściu do WC i odpala rakietę. Więc grzecznie proszę Go o opuszczenie Sali, na co słyszę niepochlebne epitety na temat mojego intelektu. Poszedł – ale nie na zewnątrz, tylko w głąb piwnicy. Po tym incydencie usiadłem i zastanowiłem się. 1) jest regulamin, który jasno określa, co wolno, a czego nie wolno. 2) określa również, jakie są za wykroczenia kary. 3) awansowałem do obsługi. 4) więc powinienem być „władza”. 5) ale nie jestem, bo: nie jestem, nie mam nawet plakietki „obsługa”, nie będę się z facetem siłował, 6) nie mam nawet czym pogrozić, bo 7) nawet nie wiem, czy ktoś (z „góry”) będzie się z tym liczył.

bo „góra” też nie przestrzega regulaminu, 9) można by jeszcze pewnie coś wymienić, ale chyba wystarczy. Do tego dochodzi fakt, że ja się chandryczę, a inni dzielą się na dwie grupy: A – patrzą na mnie i się śmieją; B – udają, że nie widzą. Efekt ten sam: pan z petem wypina klatę jeszcze bardziej. Wnioski z moich przemyśleń: będą na końcu.
Kilka godzin później chcę siku, kieruję się do WC – ciężko wejść, śmierdzi petami, więc postanawiam jeszcze trochę pozaciskać zęby. Idę nieco później, a w wejściu do szatni stoi kilku hodowców, popijają wodę ognistą. Na mój widok wystraszone spojrzenie i odruchowo chowają się głębiej, prowizoryczne kieliszki starają się ukryć przed moim sokolim wzrokiem – na próżno. Rozbawili mnie: tak zachowywałem się, jak miałem 15 lat! Nie wiem więc, jak to zachowanie nazwać: śmieszne? Żenujące? Pewnie i jedno i drugie… Olałem ich. Bo: (i tu dochodzę dochodzę do wniosków) mam swoje lata. Wykonuję poważny zawód. Mam już dość ugruntowaną pozycję w swojej okolicy. Żonę. Dzieci. Mam też swoje poglądy. I swoje prawa. I mam to w dupie. Niech sobie palą. Niech sobie piją. Tak będzie dalej. A wiecie dlaczego? Bo wszyscy im na to pozwalamy! Tak jest! Nadal udawajmy, że tego nie widzimy! Nadal nie miejmy odwagi dopominać się swoich praw do zdrowia! Nadal tolerujmy chamstwo i buractwo! A jak komuś przyjdzie do głowy się sprzeciwić, to się z niego śmiejmy! A jakże! Niech wie, że jest idiotą! Że ważniejszy jest syf niż kultura na Ornitologicznych Mistrzostwach Polski! Delektujmy się gnojem, smrodem i kolesiostwem! Co więcej: propagujmy go i szerzmy wśród gawiedzi! Zanieśmy to do domów! Do szkół, w których z takim zapałem propagujemy tą kulturalną rozrywkę, jaką jest hodowla ptaków! Do domów kultury! Do ośrodków sportu i rekreacji! Wszyscy bądźmy burakami i kmiotami! Niech nikt nie ośmieli się pomyśleć, że hodowcy ptaków to mili i kulturalni ludzie!
Ale tak naprawdę to jest po prostu żałosne i frustrujące, że tak jest…